Algorytm, czyli ta subtelna różnica
Jestem po lekturze bardzo ciekawego artykułu zatytułowanego „Epoka YouTube’a: jak krótkie filmy zmieniły świat i nas samych” autorstwa Agaty Kaźmierskiej i Wojciecha Brzezińskiego, który ukazał się w „Tygodniku Powszechnym”.
To historia YouTube’a od powstania i pierwszego filmiku opublikowanego w serwisie po maszynkę do zarabiania pieniędzy wycenioną na 550 mld dol. To także doskonały obraz tego, jak algorytmy decydują o kształcie serwisu, a co za tym idzie, także naszych preferencjach. A także o tym, co przez to tracimy.
Kilka akapitów szczególnie mnie uderzyło i postanowiłem wziąć je na warsztat, bo pokazują pewne zjawisko, które wyłania się w Internecie manifestując rozłam i bunt. Ale po kolei.
Na początek przyjrzyjmy się fragmentowi opisującemu badania nad YouTubem i tym, czego na co dzień nie widać:
Dwa lata temu zespół badaczy z Uniwersytetu Massachusetts opublikował badanie, które nie opierało się na oficjalnych informacjach podawanych przez YouTube’a. Dane pozyskano za pomocą zbudowanego na uczelni programu, który losowo wybierał nagrania w serwisie.
Okazało się, że mediana wyświetleń to zaledwie 41. Innymi słowy: zdecydowanej większości wideo na YouTubie w zasadzie nikt nie ogląda. I z tych nagrań wyłania się świat zupełnie inny od prezentowanego na stronie głównej serwisu.
W uniwersyteckiej próbce jest m.in. nagranie dziewczyny, która wygłupiając się z siostrą, maluje usta flamastrem. Jest 19-minutowy klip z padającym śniegiem. Wideo z rybakiem machającym z łodzi. Nagranie z dwoma robotnikami w Indiach, którzy opowiadają o tęsknocie za domem. I z mężczyzną opłakującym śmierć kotki. Są też niekończące się, nudne nagrania z gier wideo (gracze to prawie 20 proc. użytkowników).
To YouTube, którego nie ukształtowała presja kliknięć: miejsce, w którym konkretny człowiek ma rzeczywiście coś do powiedzenia drugiemu, i cyfrowy strych, gdzie treść może po prostu istnieć.
To obraz serwisu, którego nie znamy. Tworu poza bańkami, w których zostaliśmy osadzeni na podstawie własnych aktywności i preferencji oraz podsuwanych przez algorytm treści. To jednak serwis, który w swym opisie przypomina mi część Internetu będącego niszą, ale powoli rosnącego - Fediwersum.
Czym jest Fediwersum? Według encyklopedii Brittanica jest to:
Zdecentralizowana grupa platform mediów społecznościowych, w której każda niezależna platforma może swobodnie komunikować się z każdą inną platformą należącą do grupy. Użytkownicy jednej platformy mogą zatem zdobywać obserwujących i nawiązywać kontakty z innymi osobami korzystającymi z innej platformy. Nazwa fediverse jest połączeniem słów federated (sfederowany) i universe (wszechświat). W informatyce termin federated odnosi się do zbioru niezależnych podmiotów zrzeszonych w ramach jednej organizacji parasolowej.
Najlepszym przykładem do wyjaśnienia działania fediverse jest poczta elektroniczna: każdy, kto ma konto e-mail, może wysłać wiadomość do dowolnej osoby posiadającej konto e-mail w Internecie, niezależnie od używanej aplikacji pocztowej, czy to Gmail, Outlook, czy inna podobna platforma.
No dobrze, ale ten opis nie odnosi się do dwóch YouTubów, które wykrystalizowały się z warstwy algorytmicznej oraz z przedstawionych w artykule badań naukowych. Zajrzyjmy zatem w kolejne akapity definicji na stronach Britanniki:
Fediverse było postrzegane jako rozwiązanie dla wielu użytkowników, którzy nie lubili algorytmu „czarnej skrzynki” Twittera oraz faktu, że kadra kierownicza (taka jak sam Musk) miała zbyt duży wpływ na platformę. Co więcej, fediverse ułatwiło użytkownikom znalezienie niszowych społeczności bez obawy, że ich platforma fediverse nagle wyprze użytkowników lub radykalnie zmieni swoją witrynę (na przykład w wyniku zmiany właściciela).
I właśnie ten brak zjadliwych algorytmów, które dewastują naturalny sposób odkrywania treści na rzecz narzucania woli i materiałów mających większy potencjał do virali oraz generowania zysków dla platformy sprawia, że obecny YouTube jest przeciwieństwem wartości, które podzielają użytkownicy Fediwersum.
Wróćmy jeszcze na moment do artykułu w "Tygodniku Powszechnym":
Zdaniem Ethana Zuckermana, dyrektora Inicjatywy na rzecz Cyfrowej Infrastruktury Publicznej Uniwersytetu Massachusetts, YouTube bez algorytmu rekomendacji stałby się właśnie takim miejscem, jak pobrana przez badaczy próba – przestrzenią, w której ludzie po prostu dokumentowaliby chwile ze swojego życia, dzielili się doświadczeniami i tym, co przychodzi im do głowy.
Z tego zderzenia dwóch światów wyłania się obraz kierujący nas do wniosku, że media społecznościowe przestały być społecznościowe, a stały się algorytmicznymi. Ewoluowały w media, w których treści generujące zyski są ważniejsze od tego, co mogłoby być spoiwem dla budowania różnorodności, więzi, wymiany doświadczeń w tematach nie będących gotową receptą na viral oraz takich, które mogą nieść wartość ponad emocjami i polaryzacją.
Czy popularność YouTube'a w kontekście tego, jakie treści cieszą się tam popularnością oraz Fediwersum pod względem tego, czym tam dzielą się ze sobą użytkownicy jest wiarygodnym obrazem tego, jak rozkładają się potrzeby użytkowników? Jest to zdecydowanie wątpliwe. Nie sposób dzisiaj nie znaleźć w sieci krytyki części użytkowników Internetu na temat tradycyjnych social mediów. Zarzucają oni twórcom tych platform, że przybrały niewłaściwy kształt. Należy też mieć na uwadze, że ciągle stosunkowo niewiele osób wie, co to jest sfederowana sieć społecznościowa czy fediwersum jako całość.
To skłania do podejrzeń, że być może nigdy nie uzyskamy jasnego podziału na użytkowników, którzy akceptują obecny kształt sieci opartych na agresywnych i uzależniających algorytmach, bo niszowe media, bez miliardowych dochodów i z małą siłą przebicia mogą nigdy nie mieć równych szans na konkurowanie bądź przynajmniej docieranie do umysłów internautów.
Choć może fala AI slopu nakłoni przynajmniej część internautów do poszukiwania alternatyw, w których człowiek pełni nadrzędną role. Tak, jak wyglądało w początkach istnienia Web 2.0.